Powsinoga
wtorek, 6 listopada 2012
Ostatnie dni włóczenia się w tym roku. Zimą się hibernuję w domu, czasem co najwyżej mały spacerek zarządzam.
Jesień to prawdziwy czas włóczęg po lasach i innych miłych dla ciała i duszy okolicznościach przyrody. Szkoda, że tak daleko mam w góry. Wypad na weekend odpada, bo ledwie bym założyła buty, to trzeba by było wracać.
Na szczęście w naszej okolicy nie brakuje dziczy, w której można się zgubić :)
Owszem, mogę łazić bez celu, ale odkąd pierwszy raz zaliczyłam grzybobranie, od razu w lesie włącza mi się skaner i nie umiem tak sobie beztrosko iść przez pajęczyny, by nie szukać grzybów. Nie tylko jadalnych, te niejadalne są przepiękne!
Z jadalnych i bardzo rzadkich mieliśmy okazję znaleźć szmaciaka gałęzistego. Okaz większy od mojej głowy! Nie ruszyliśmy go, oczywiście, bo jest to grzyb chroniony i tak się zastanawiam: czy mieliśmy wyjątkowe szczęście, że tylko my natknęliśmy się na to zjawisko, czy grzybiarze to porządni ludzie i zostawili go w spokoju, bo podlega ochronie? Ponoć przepyszny jest!
Szkoda, że nie mieliśmy aparatu :(((
Nasz znajomy, co to go po drzewo do ogniska wysłać nie można, bo wróci po 3 godzinach z jednym badylkiem i koszem grzybów, znalazł inną rzadkość: piaskowca modrzaka.
Rzadki, a tak pyszny, że brak słów! Niestety ja ujrzałam go już w formie pokrojonej i nie było czego pstrykać. Grzyb fascynująco zmieniał kolory. Po pokrojeniu zrobił się granatowy, a pod wpływem smażenia zaczął sinieć, aż w końcu zrobił się apetycznie szkliście biały. Naprawdę pyszny :)
A my, jak zwykle: podgrzybki i muchomory. Plus po raz pierwszy: maślaki ;)))
Tydzień temu zawędrowaliśmy w końcu do naszych znajomych na wieś. To z "ich" lasu pochodzą te zdjęcia. Las zupełnie inny, niż nasze Bory Tucholskie. Bardziej słoneczny. Grzybów zatrzęsienie na każdym kroku. No i czyściutkie te grzyby, zero robali!
Ale hitem weekendu okazał się nie las i nie grzyby, a trójka młodocianych futrzaków, buszująca u sąsiadów w stercie drewna. Gdyby nie były już zarezerwowane dla nowych właścicieli, pewnie jeden z nich znalazłby domek u nas :)))
Chyba z godzinę się im przyglądałam. Beztroskie, zabawne, przepiękne maluchy!
Kiedy próbowałam do nich podchodzić bliżej, potrafiły w pół sekundy tak się schować w stercie drewna, że żadnego nie było widać. Po następnej pół sekundzie pojawiały się jednak stopniowo a to uszka, a to wąsy, a to noski, bo ciekawość zwyciężała.
Niezłe łobuziaki. No i zdjęcie pstryknąć takim trudno, bo poruszają się z prędkością światła ;D
Bez komentarza :)))
Znacie historię wędrówki Guillaume i Laetitii? Jeśli nie, to zachęcam do wkręcenia się w nią.
18 000 km na piechotkę, to jest spacerek! A na wydatki szalona suma 1 euro dziennie...
I kotka Kitty, która w Baton Rouge postanowiła się do nich przyłączyć i od tamtej pory wędrują w trójkę.
Aj, będę znowu beczeć! ;D
Włóczmy się! :)))
Wasza fu :)
Piękne bure kotki!!!
OdpowiedzUsuńPrawda? Ciekawe, czy by poznały, że Ty też Bury Kotek? ;)))
Usuńale cudne te kociaki! :)
OdpowiedzUsuńa ich historia jest troszkę jak z bajki! piękna...
pozdrawiam ciepło
Jeśli od dobrej bajki się nie można odkleić, tak wciąga, to te kocięta są arcybajkowe - no nie można było się od nich odwrócić i sobie pójść ;D
Usuńi już jutro zapraszam do siebie na konkurs:P
OdpowiedzUsuńA to zajrzę! :)))
UsuńSlodkie malenstwa!
OdpowiedzUsuńWkolo mnie sie tylko stare kociska kreca, ja tez chce takie milusie ;))
O tych dwoch nie slyszalam, poczytam sobie, dzieki!
Czytanie wymięka przy oglądaniu. Szkoda, że nie miałam kamery!!!
Usuńnie becz, możesz wziąć jednego kotka od sąsiadów i spróbować pokonać ich rekord i obok kilometrów zamiast 1 euro 1 złotych, a wiesz, moja babcia kiedyś tego grzyba miała, ja bym go w życiu nie ruszyła, mówiła na to "chrząstka", a to widzisz szmaciak jeden :)
OdpowiedzUsuńNo wiesz, mamy jeszcze naszego Rudzielca, tylko z niego taki tchórz, że w życiu na taką wyprawę by się nie pisał.
UsuńRzekomo orzechowy ten szmaciak w smaku.
Wkurza mnie, że w sieci pełno zdjęć tego chronionego grzyba na... talerzach :(
ja też tych chronionych nie tykam, nawet ten jeden raz na babcinym talerzu nie :)
Usuńfajnie ,że Jesteś :)) a kotki faktyczncie super - na pewno kiedyś znów u Was taki zamieszka
OdpowiedzUsuńJakiś na pewno, bo my to my, ale nasz Rudy potrzebuje chyba towarzysza...
UsuńPsst! It is I, LeClerc!
OdpowiedzUsuńZagajam od rzeczy i w pierwszym w miarę podchodzącym miejscu wrzucam to, z czym przybyłę tutej:
http://chartporn.org/2013/01/12/i-need-a-cat/
Uprasza się również o podrzucenie powyższej idei matce (w jednej osobie zarówno obecnej, jak i przyszłej) de Poznań, co narzekała na kryzys w swojej branży.
Ja sam podrzucić nie mogę, gdyż u niej się trzeba logować, a to nie dla mnie, zasadniczo. :P
Ekhem, ja tak jakoś nie do końca wiem, o co chodzi.
UsuńDomyślam się, ale czy się dobrze domyślam? Tego się nie domyślam właśnie ;)
Dobrze. :)
UsuńEeeee, chyba nie, naprawdę!
Usuń