Ostatnie dni włóczenia się w tym roku. Zimą się hibernuję w domu, czasem co najwyżej mały spacerek zarządzam.
Jesień to prawdziwy czas włóczęg po lasach i innych miłych dla ciała i duszy okolicznościach przyrody. Szkoda, że tak daleko mam w góry. Wypad na weekend odpada, bo ledwie bym założyła buty, to trzeba by było wracać.
Na szczęście w naszej okolicy nie brakuje dziczy, w której można się zgubić :)



Owszem, mogę łazić bez celu, ale odkąd pierwszy raz zaliczyłam grzybobranie, od razu w lesie włącza mi się skaner i nie umiem tak sobie beztrosko iść przez pajęczyny, by nie szukać grzybów. Nie tylko jadalnych, te niejadalne są przepiękne!

Z jadalnych i bardzo rzadkich mieliśmy okazję znaleźć szmaciaka gałęzistego. Okaz większy od mojej głowy! Nie ruszyliśmy go, oczywiście, bo jest to grzyb chroniony i tak się zastanawiam: czy mieliśmy wyjątkowe szczęście, że tylko my natknęliśmy się na to zjawisko, czy grzybiarze to porządni ludzie i zostawili go w spokoju, bo podlega ochronie? Ponoć przepyszny jest!
Szkoda, że nie mieliśmy aparatu :(((

Nasz znajomy, co to go po drzewo do ogniska wysłać nie można, bo wróci po 3 godzinach z jednym badylkiem i koszem grzybów, znalazł inną rzadkość: piaskowca modrzaka.
Rzadki, a tak pyszny, że brak słów! Niestety ja ujrzałam go już w formie pokrojonej i nie było czego pstrykać. Grzyb fascynująco zmieniał kolory. Po pokrojeniu zrobił się granatowy, a pod wpływem smażenia zaczął sinieć, aż w końcu zrobił się apetycznie szkliście biały. Naprawdę pyszny :)

A my, jak zwykle: podgrzybki i muchomory. Plus po raz pierwszy: maślaki ;)))


Tydzień temu zawędrowaliśmy w końcu do naszych znajomych na wieś. To z "ich" lasu pochodzą te zdjęcia. Las zupełnie inny, niż nasze Bory Tucholskie. Bardziej słoneczny. Grzybów zatrzęsienie na każdym kroku. No i czyściutkie te grzyby, zero robali!

Ale hitem weekendu okazał się nie las i nie grzyby, a trójka młodocianych futrzaków, buszująca u sąsiadów w stercie drewna. Gdyby nie były już zarezerwowane dla nowych właścicieli, pewnie jeden z nich znalazłby domek u nas :)))
Chyba z godzinę się im przyglądałam. Beztroskie, zabawne, przepiękne maluchy!
Kiedy próbowałam do nich podchodzić bliżej, potrafiły w pół sekundy tak się schować w stercie drewna, że żadnego nie było widać. Po następnej pół sekundzie pojawiały się jednak stopniowo a to uszka, a to wąsy, a to noski, bo ciekawość zwyciężała.
Niezłe łobuziaki. No i zdjęcie pstryknąć takim trudno, bo poruszają się z prędkością światła ;D









Bez komentarza :)))

Znacie historię wędrówki Guillaume i Laetitii? Jeśli nie, to zachęcam do wkręcenia się w nią.
18 000 km na piechotkę, to jest spacerek! A na wydatki szalona suma 1 euro dziennie...
I kotka Kitty, która w Baton Rouge postanowiła się do nich przyłączyć i od tamtej pory wędrują w trójkę.
Aj, będę znowu beczeć! ;D



 
Włóczmy się! :)))


Wasza fu :)






17 komentarzy

  1. Odpowiedzi
    1. Prawda? Ciekawe, czy by poznały, że Ty też Bury Kotek? ;)))

      Usuń
  2. ale cudne te kociaki! :)
    a ich historia jest troszkę jak z bajki! piękna...
    pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli od dobrej bajki się nie można odkleić, tak wciąga, to te kocięta są arcybajkowe - no nie można było się od nich odwrócić i sobie pójść ;D

      Usuń
  3. i już jutro zapraszam do siebie na konkurs:P

    OdpowiedzUsuń
  4. Slodkie malenstwa!
    Wkolo mnie sie tylko stare kociska kreca, ja tez chce takie milusie ;))
    O tych dwoch nie slyszalam, poczytam sobie, dzieki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytanie wymięka przy oglądaniu. Szkoda, że nie miałam kamery!!!

      Usuń
  5. nie becz, możesz wziąć jednego kotka od sąsiadów i spróbować pokonać ich rekord i obok kilometrów zamiast 1 euro 1 złotych, a wiesz, moja babcia kiedyś tego grzyba miała, ja bym go w życiu nie ruszyła, mówiła na to "chrząstka", a to widzisz szmaciak jeden :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, mamy jeszcze naszego Rudzielca, tylko z niego taki tchórz, że w życiu na taką wyprawę by się nie pisał.

      Rzekomo orzechowy ten szmaciak w smaku.
      Wkurza mnie, że w sieci pełno zdjęć tego chronionego grzyba na... talerzach :(

      Usuń
    2. ja też tych chronionych nie tykam, nawet ten jeden raz na babcinym talerzu nie :)

      Usuń
  6. fajnie ,że Jesteś :)) a kotki faktyczncie super - na pewno kiedyś znów u Was taki zamieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakiś na pewno, bo my to my, ale nasz Rudy potrzebuje chyba towarzysza...

      Usuń
  7. Psst! It is I, LeClerc!

    Zagajam od rzeczy i w pierwszym w miarę podchodzącym miejscu wrzucam to, z czym przybyłę tutej:

    http://chartporn.org/2013/01/12/i-need-a-cat/

    Uprasza się również o podrzucenie powyższej idei matce (w jednej osobie zarówno obecnej, jak i przyszłej) de Poznań, co narzekała na kryzys w swojej branży.
    Ja sam podrzucić nie mogę, gdyż u niej się trzeba logować, a to nie dla mnie, zasadniczo. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ekhem, ja tak jakoś nie do końca wiem, o co chodzi.
      Domyślam się, ale czy się dobrze domyślam? Tego się nie domyślam właśnie ;)

      Usuń
    2. Dobrze. :)

      Usuń
    3. Eeeee, chyba nie, naprawdę!

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz. Każdy komentarz jest mądry i potrzebny! Kocham komentarze!!! ;D

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Instagram