Berlin grudniową porą - wstęp i dzień I
piątek, 12 grudnia 2014
(Najpierw mała uwaga: niektóre słowa tylko wytłuściłam, żeby podkreślić ich wagę ;) te, które są jednocześnie linkami – gdyby komuś okazały się przydatne – zaznaczyłam też na różowo)
Podróżowanie zimą w naszej strefie klimatycznej jest, no takie trochę specyficzne…
Zwłaszcza, gdy jedzie się gdzieś pierwszy raz i chce się jak najwięcej zobaczyć, choćby pobieżnie, żeby wiedzieć, gdzie przy następnej podróży ma się ochotę zabawić na dłużej, gdzie wejść, gdzie zaplanować sobie więcej czasu.
Jest zimno, czasem mżawka i wiatr nie pozwalają porządnie otworzyć oczu, nie mówiąc już o wyjęciu aparatu i pstrykaniu setki zdjęć. Trzeba biegać, skakać i często wchodzić gdzieś, żeby zrobić przerwę na ogrzanie się. No cóż :)
Tak było kilka dni temu z nami i z Berlinem.
Przyjechaliśmy w piątek po południu, a wyjechać musieliśmy w poniedziałek tuż po 13.00. Na dodatek niedzielę mieliśmy trochę „rozbitą”, bo już tego dnia wyjeżdżali z Berlina nasi kochani Brat i Kika i chcieliśmy się z nimi należycie pożegnać ;)
Tak więc zafundowaliśmy sobie zimową gonitwę we wszystkich kierunkach miasta, żeby mniej więcej wszystko ogarnąć. Zamierzamy do Berlina wrócić i się nim delektować. Ta krótka rozpoznawcza podróż miała nam tylko uświadomić, gdzie na pewno będziemy chcieli spędzić więcej czasu następnym razem.
Berlin jest zajebisty!
Dla takiego beztalencia topograficznego jak ja, jest to miasto cudów. Ani razu się tam nie pogubiłam: mapy nie kłamały, mnóstwo przydatnych oznakowani i drogowskazów było jak na zawołanie, a berlińska komunikacja miejska jest jak dla mnie szczytem przejrzystej i sensownej organizacji.
To miasto DLA LUDZI. Wybór rozrywek, barów, restauracji – ogromny. Oferta turystyczna jeszcze większa. Sposobów na spędzanie wolnego czasu – jakiś trylion. Ciekawych, czasem wręcz niesamowitych miejsc – od groma. I każdy mówi po angielsku (a my niemieckiego ni w ząb) :)
Naprawdę taki trzydniowy wypad tylko zaostrza apetyt na to miasto.
Ze względu na niskie, a czasem bardzo niskie temperatury plus wiatr i czasem lodowatą mżawkę biegaliśmy jak szaleni, bo wtedy jest trochę cieplej. Nie żałowaliśmy też sobie wizyt w barach i knajpkach: na grzane wino, na kawę i ciastko, na currywursta czy na wypasiony obiad. Z obiadami to tak trochę zabawnie wyszło, bo jedliśmy tylko specjały kuchni tajskiej i wietnamskiej. W Berlinie, hehe ;)
Pomimo tych, fundowanych sobie do woli, przerw, w samą tylko sobotę zrobiliśmy na nogach prawie 40 km!!! To prawie tyle, ile mamy z Bydzi do Torunia!!! O ile aplikacja w telefonie nie kłamie. Ugh, nogi musiałam okleić plastrami, bo nawet buty trekkingowe mnie zaczęły obcierać!
Krótki (a może raczej przydługi, hmmm?) :D zapis naszej bieganiny po Berlinie. Z kilkoma komentarzami :)
Zapraszam!
Dzień I
Zakwaterowaliśmy się w bardzo tanim hostelu. Blisko centrum (dzielnica Mitte), ale dość obskurnie. No trudno, za to portfel nie ucierpiał. Polecać nie będę…
Ok. 16.00 wyruszyliśmy „na miasto”.
To tuż za rogiem.
Obiad w tajskiej restauracji Kamala. Niezbyt tanio, ale przepysznie. Po dziwnej zupie troszkę zdrętwiały nam języki, za to spring-rollsy z mięsem krewetki i raka – obłędne! (zdjęć brak, bo burczało w brzuchu)
Całkiem blisko nas – WyspaMuzeów. Zanim do niej dotarliśmy, większość z nich już zamknęła swoje
podwoje, ale z zewnątrz, wieczorową porą i tak zrobiły na nas wielkie wrażenie.
Tam trzeba spędzić co najmniej 1 dzień (mam na myśli podziwianie zbiorów,
zdecydowanie!).
Następnie Alexanderplatz
– o matulu! O tej porze roku to istny jarmark i wesołe miasteczko w jednym.
Niekoniecznie tego szukaliśmy ;)
Szybko stamtąd zwialiśmy i udaliśmy się z powrotem w
kierunku naszego kawałka dzielnicy, po drodze zahaczając o pewną magiczną
kamienicę, pełną podwórek, krużganków i niespodzianek czyli Die Hackeschen Höfe. Cudowne miejsce z
klimatem.
Reszta dnia, a raczej wieczora to już była popijawa z moim
ukochanym Bratem, który do nas dołączył ok. 21.00 :) Jeśli ktoś lubi nieco
undergroundowe klimaty, to polecam pub Zosch
;)
Dzień I zakończyliśmy po 2.00 w nocy :D
Ups :)
Jutro Dzień II, so stay tuned ;)
Ups :)
Jutro Dzień II, so stay tuned ;)
ale super mialas,i nie gledz ,ze zdjecia nie takie,bo sa odjechane,czekam na drugi dzien,my tez sobie obiecujemy wciaz wycieczke do berlina i wciaz nam nie jest po drodze ,masakra jakas hiiii,przynajmniej tutaj sobie troche berlin pozwiedzam hehe..........calusy zostawiam i do juterka:P
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci, kochana Fu, gdyż iż..."podróżować jest bosko":) Byłam tam jako nastolatka, czyli jeszcze po wsch str. muru, ale już wtedy był świetny klimat, fajnie ubrani ludzie. Byłam pod wrażeniem!
OdpowiedzUsuńMiałam przyjemność zwiedzać Berlin - świetnie się tam bawiłam ;)
OdpowiedzUsuńWięcej szczegółów poproszę!
OdpowiedzUsuńLubię Berlin:) Byliście w katedrze? Wejście na wieżę płatne, z tego co pamiętam, ale warto było.
Czekam na drugi dzień (ale poproszę więcej szczegółów!).
A link do tego niepolecanego hostelu?
Zazdroszczę wypadu do stolicy Niemiec!
OdpowiedzUsuńP.S. Wspaniały blog, mogę dodać go tutaj - http://dekordia.pl/najlepsze_blogi/?
Ściskam, Ania